­

Passions

by - 18:25


Wypoczęci po majówce? Czy wprost przeciwnie? 

Mój długi weekend składał się z wypadu do kina na najnowszą część Avengersów (myślę, że napiszę  o tym filmie parę słów na blogu w najbliższym czasie), sesji oraz wyjazdu do Łodzi. Zdecydowanie się nie nudziłam, a teraz mam masę folderów ze zdjęciami do obrobienia. Także stay tuned, będzie dużo nowości. 


Dzisiaj za to, chciałabym poruszyć temat, który chodzi mi po głowie już pewien czas. Przez pisanie listów i maili, a także działanie w internecie, poznaję sporo ludzi. Wiadomo, kiedy z kimś rozmawiamy (i jeszcze mało wiemy o danej osobie) pada pytanie ,,a czym się interesujesz?". Piszemy wtedy o swoich pasjach, hobby. Potrafią to być naprawdę różne rzeczy, ale zdarzało się mi się nieraz, że druga osoba odpowiadała ,,właściwie to nie mam żadnych szczególnych zainteresowań". Pamiętam, że ktoś po tego typu słowach dodał jeszcze ,,irytuje mnie ta presja, że każdy powinien coś robić w życiu, mieć hobby." i to skłoniło mnie do pewnej refleksji. Po co człowiekowi pasje, hobby, co one dają, jak je znaleźć. Najłatwiej wytłumaczyć to na jakimś przykładzie, a że sama trochę rzeczy w życiu próbowałam, to opowiem nieco o tym. Ale spokojnie, nie będę się rozpisywała na milion tematów. Przytoczę tylko 3 najważniejsze dla mnie. 


Nie chcę skłamać, ale bodajże jakoś w 2 (może 3) klasie szkoły podstawowej mama zapisała mnie na basen. Ruch jest ważny, a ja od małego lubiłam się pluskać będąc gdzieś na wyjazdach czy aquaparkach. I tak pływałam regularnie do końca liceum. Bardzo to polubiłam, treningi pozwalały mi rozładować wszystkie stresy i negatywne emocje. Wychodziłam taka odświeżona i z czystą głową, bez zbędnych myśli. Przez pierwsze kilka lat nie potrafiłam przepłynąć całego dużego basenu bez zatrzymania. Miliony przystanków, w związku z czym nie należałam też do najszybszych. Od zawsze byłam małym i drobnym dzieckiem i raczej miałam mniej siły niż rówieśnicy. Ale nie poddawałam się. Po 6 klasie pojechałam na obóz pływacki, gdzie tyle się namachałam, że po powrocie śmigałam całe baseny bez zatrzymania. Pamiętam w jakim szoku był mój trener. Zaczęłam brać udział w zawodach i dalej ciężko pracowałam. Nigdy nie dołączyłam do tych najszybszych, ale z czasem było coraz lepiej. Dzięki pływaniu, dostawałam dodatkowe oceny w szkole z wf'u, bo nauczyciele wiedzieli, że trenuję i jeździłam też na szkolne zawody. Wraz z końcem szkoły przestałam chodzić na treningi ale na studiach w ramach zajęć wróciłam na basen. To było naprawdę śmieszne uczucie być tym razem jedną z najszybszych w grupie. Z reguły zawsze byłam gdzieś tam pod koniec, a tutaj niespodzianka. Strasznie bym chciała teraz do tego wrócić, ale najgorzej zacząć, bo później już jakoś idzie (no mi na razie kiepsko, ale w końcu się uda). 
Co dało mi pływanie? Po pierwsze regularnie się ruszałam, wyrobiłam sobie mięśnie, miałam kondycję w naprawdę spoko stanie. Po drugie, tak jak już wspomniałam, znalazłam zajęcie, które pomagało mi w walce ze stresem, jakimiś dołami, wkurzeniem, uspokajało. Wchodziłam na basen będąc kłębkiem emocji, a wychodziłam z oczyszczoną głową z różnych, kotłujących się myśli. Branie udziału w zawodach i zdobyte medale do dzisiaj napawają mnie dumą, mimo, że tylko kilka razy się na nie zdecydowałam, bo to jednak nie moja bajka. Wolę pływać dla siebie, bez presji niż jakoś wyczynowo. I chodząc na treningi i jeżdżąc na obozy poznałam masę fajnych ludzi. A co najważniejsze, nauczyłam się, że nic nie przychodzi od tak. Trzeba regularnej i ciężkiej pracy, żeby zacząć odnosić sukcesy. 
Ostatnia rzecz, jaką pamiętam do dziś, to tekst jednego z moich trenerów i jednocześnie kierownika szkółki: Może i nie jesteś najszybsza na torze, ale kiedy się na Ciebie patrzy to ma się wrażenie, że suniesz po tej wodzie. Twoje ruchy są płynne i widać, że na basenie czujesz się jak ryba w wodzie.
Brzmi bardzo sentymentalnie, ale trenowałam właściwie jakoś przez połowę swojego życia i jeśli chodzi o sport, to pływanie już zawsze będzie miało dla mnie szczególne znaczenie i miejsce w moim serduchu. 


Nie mam pojęcia czy wspominałam o tym kiedykolwiek na blogu, ale przez około 2,5 roku grałam w teatrze. Zaczęłam będąc w 2 klasie gimnazjum. Byłam wtedy bardzo nieśmiała, cicha i zakompleksiona. Od małego często mówię szybko i niewyraźnie, zwłaszcza jeśli się stresuję. Nieśmiałość, stresowanie się różnymi pierdołami oraz ta wada wymowy i wszelkie wystąpienia publiczne, prezentacje, mówienie do ludzi są dla mnie sporą katorgą. Będąc młodszą radziłam sobie z tym jeszcze gorzej, także w ogóle skąd, czemu teatr? Przecież tu trzeba mówić, trzeba grać, pokazywać emocje, występować na scenie przed ludźmi. Szczerze, to gdyby nie moja mama, to bym nawet nie spróbowała. To ona mnie zapisała i zawiozła na zajęcia. Średnio wiedziałam co ja tam właściwie robię, ale prowadząca i ludzie wydawali się mili i sympatyczni, więc czemu nie spróbować? I powiem Wam, że to było naprawdę świetne doświadczenie. Przez pierwszy rok byliśmy po prostu kółkiem teatralnym działającym w Pałacu Młodzieży w Gdańsku (później przenieśliśmy się do Teatru Miniatura). Poznałam super ludzi i w moim wieku i starszych i młodszych. Dostałam od nich (i od opiekunki naszej grupy) masę wsparcia jeśli chodzi i o moją nieśmiałość i wadę wymowy, Cierpliwie wszystko ćwiczyliśmy. Jeśli wyszła choćby najdrobniejsza rzecz to już leciały pochwały. Zrobiliśmy dwa spektakle (przygotowania, masa prób, premiery), jeździliśmy na warsztaty, konkursy (wygraliśmy ogólnopolski, dzięki czemu miałam nawet dodatkowe punkty do liceum!), zorganizowaliśmy też obóz. To był bardzo produktywny i wesoły czas. Co prawda, nie zabawiłam tam nie wiadomo jak długo, ale przez te 2,5 roku udało nam się zrobić naprawdę wiele. Trochę wtedy zwalczyłam moją nieśmiałość, otworzyłam się na ludzi i uwierzyłam w siebie. 


Ostatnia rzecz, o której doskonale wiecie, czyli fotografia. Cała historię opisałam w tym poście klik. Jak o tym myślę, to wydaje mi się to dosyć zabawne, bo po tym jak zaczęłam moją przygodę ze zdjęciami i już tam trochę latałam z tym aparatem (czytaj tak dłużej niż rok), to miałam dosyć wysokie mniemanie o sobie. To znaczy nie czułam się mistrzem i wiadomo, dopiero się wszystkiego uczyłam, ale zawsze z dumą mówiłam, że interesuję się fotografią. Z czasem nabrałam sporej pokory i też dystansu. Aktualnie zdarza się, że jak o tym mówię to dostaję odpowiedź "teraz to prawie każdy robi zdjęcia". Coś w tym jest, chociaż ja widzę różnicę między cykaniem zdjęć telefonem typowo na instagrama (sama też robię takie zdjęcia), a łażeniem z aparatem (w tym kombinowanie z kadrem, szukanie ciekawych obiektów a później zabawa z obróbką) i takich bardziej artystycznych, zaplanowanych ujęć. Cały czas się uczę i jeszcze wiele przede mną, ale mam też już takie prace, z których jestem naprawdę dumna. 
Czym jest dla mnie fotografia i co mi dała? Przede wszystkim znalazłam coś co lubię i w czym czuję się całkiem dobra. Chodząc na spacer z aparatem, czuję się jak będąc na treningu na basenie. Wyłączam się z rzeczywistości i oczyszczam głowę ze zbędnych myśli. Jestem tylko ja, aparat i szukanie odpowiednich obiektów do sfotografowania. Bycie tu i teraz. To też mój sposób na poznawanie nowych ludzi i pracę z nimi. 
Kiedyś mówiłam z dumą o robieniu zdjęć, a teraz wspominam o tym, ale się raczej jakoś bardzo nie rozwodzę. Im dłużej w tym siedzę, tym bardziej jestem krytyczna wobec siebie i swoich prac. Dlatego zazwyczaj jak ktoś mnie jakoś bardziej chwali, to jestem w szoku. Albo jak słyszę "Ty się na tym znasz, robisz dobre zdjęcia". Mam wtedy zagwozdkę czy ktoś na pewno mówi to do mnie (tutaj też taki mały apel: jeśli macie w swoim otoczeniu kogoś kto coś tworzy, chwalcie go, to jest naprawdę budujące i w chwilach kryzysu działa cuda).


Opisałam różne sytuacje, ale wniosek jest jeden: robienie rzeczy jest fajne. Nieważne co, czy  to fotografia, pisanie, malowanie, granie w teatrze, śpiewanie, uprawianie jakiś sportów czy inne czynności. To nas rozwija, pomaga poznawać nowych ludzi, uwierzyć w siebie, znaleźć coś co nas uspokaja, otwiera nas na świat, umożliwia odreagowanie stresów. A robienie tego regularnie i z zaangażowaniem, skutkuje z tym, że taka rzecz staje się naszym hobby czy pasją (co może też spowodować, że będziemy mogli na tym zarabiać, a kto by nie chciał żyć z tego co kocha robić?). 
Osobiście bardzo lubię poznawać ludzi, którzy mają jakieś hobby. Fajnie jest dzielić się swoimi doświadczeniami. I też miło się patrzy na osobę, która czymś ,,żyje". To zawsze wzbogaca ludzi. 
Czasami odkrywamy takie rzeczy szybciej, innym razem zajmuje nam to więcej czasu. Grunt to się nie poddawać, nie bać się nowości, próbować. Każdy z czasem znajdzie coś dla siebie. 






















You May Also Like

0 KOMENTARZE