The end of 2020
Cześć!
Chyba czas na podsumowanie 2020 roku, nie? Nie byłabym sobą, gdybym tego nie zrobiła. Postaram się nie stworzyć tutaj jakiegoś super eseju. Jednak zobaczymy co z tego wyjdzie. No to zaczynamy.
Nowy Rok zaczęłam od wyprawy z przyjaciółką do mojego ulubionego miejsca w Trójmieście. Dobra, jednego z ulubionych. Mowa tutaj o klifie w Gdyni Orłowie. Chodziłyśmy sobie z kawą na wynos i podziwiałyśmy widoki, a także wbiłyśmy do opuszczonego sanatorium (co jest już chyba u mnie klasykiem). Taki początek 2020 roku bardzo mi się podobał. Bez kaca, ze wstaniem o całkiem przyzwoitej godzinie i dużą dawką świeżego powietrza. No lepiej być nie mogło.
W styczniu zrobiłam też jedną sesję. Pierwszy raz od dłuższego czasu odwiedziłam też swoje rodzinne strony. Dawno mnie nie było na Podlasiu. Ten wyjazd, chociaż krótki, dał mi nieco odpoczynku. A w czasie podróży pociągiem przekonałam się do podcastów. Wtedy głównie do bardzo brzydkiego podcastu Igi Chmielewskiej. Przesłuchałam kilka odcinków w drodze tam i z powrotem. Udało mi się dwa razy wybrać na łyżwy. Żałuję, że w tym roku przez pandemię dużo miejsc zamkniętych, a jeśli nawet się otwierają, to ceny mocno wzrosły. I jak już o sporcie mowa, to zaczęłam chodzić na zajęcia z jogi i bardzo je polubiłam.
Luty był miesiącem odwiedzania Kofeiny w Gdyni. W ogóle w ubiegłym roku często bywałam tam na kawie. Zrobiłam zdjęcia na Gdańskiej Zaspie, które jeszcze nie ujrzały światła dziennego - zarąbista ze mnie blogerka! Trochę spontanicznie, a trochę nie, wybrałam się na spotkanie autorskie z Igą Chmielewską w Gdańsku. Tego dnia obudziłam się z migreną i musiałam przełożyć spotkanie z kumpelą. Później trochę odżyłam, ogarnęłam, że mam imieniny i w ramach prezentu pojechałam zobaczyć Igę po raz drugi na żywo. Zdobyłam też autograf i wspólną fotkę. To co, do trzech razy sztuka?
Był to też miesiąc, kiedy zaczęłam swoją przygodę jako baristka. Udało mi się pokonać swoje lęki bez pomocy innych. To było bardzo fajne uczucie.
W marcu wybrałam się do kina kameralnego w Gdańsku na ,,Małe kobietki" i zakochałam się w tym filmie. To było chyba moje jedyne wyjścia do kina w 2020 roku i było jak najbardziej udane. Aktualnie czeka mnie lektura książki o tym samym tytule. W tym miesiącu nadeszła też pandemia i kwarantanna. Początkowo nadrabiałam seriale, czytałam, słuchałam podcastów (których liczba zdążyła się już powiększyć).
W kwietniu trochę pichciłam, głównie ciasta i ciastka. Zaczęłam też ćwiczyć. Na przełomie marca i kwietnia przepadłam oglądając Lekko Stronniczych na youtube. Do dzisiaj jest to moja rutyna od poniedziałku do piątku po 18.
Święta spędziłam oglądając bajki i spacerując nad jeziorem, czego akurat nie uwieczniłam. Kupiłam wtedy też chyba pierwszą książkę w 2020 roku i o dziwo przeczytałam ją w niedalekiej przyszłości (mimo, że książek mam od cholery i trudno mi się zdecydować po którą sięgnąć).
W czasie trwania kwarantanny dużo rozmyślałam, tyle samo żaliłam znajomym, momentami nie potrafiłam znaleźć swojego miejsca i czułam się niepotrzebna. Teoretycznie wszyscy w tym siedzieliśmy razem, ale patrząc na to co ludzie wstawiają na instagrama, było mi jeszcze gorzej. Dlatego też uciekłam stamtąd na jakieś 2 tygodnie. Zakochałam się wtedy w Stranger Things i jakoś lżej mi się żyło. Pamiętam jak poszłam na wieczorny spacer do lasu i uświadomiłam sobie, że mogę iść, podziwiać widoki i nie muszę tego uwieczniać i publikować w internecie. Do tej pory było to dla mnie naturalne. Ta przerwa sporo mi uświadomiła. To się wydaje takie błache, ale myślę, że osoby, które się trochę udzielają w internecie i jest to dla nich codzienność, rozumieją o co chodzi. Teraz jest mnie mniej. Owszem, są dni, kiedy sporo publikuję, ale dziwnie się czuję, jak jestem aktywna przez kilka dni z rzędu, albo w małej odległości.
W maju na wieść o powolnym powrocie do życia, zdecydowałam, że chcę robić sesję i nie skończyć na jednej. Spotkałam się z kumpelą i później już poleciało. Udało mi się to utrzymać do września. Jestem z tego naprawdę zadowolona.
Czerwiec był miesiącem adopcji Luny. To nie było coś planowanego miesiącami. Co prawda sporo rozmawialiśmy o przygarnięciu drugiego psa, ale były to bardziej luźne plany. I tutaj niespodzianka, nasza rodzina się powiększyła.
Przełom czerwca i lipca był dla mnie bardzo pracowity pod względem sesji. Spotykałam się ze znajomymi. Zrobiłam fajne zdjęcia wschodu słońca podczas zarwanej nocki. Byłam też u fryzjera i postanowiłam mocno ściąć włosy. Poszłam na wybory. Spróbowałam swoich sił jako modelka i ogarnęłam jeszcze jedne zdjęcia, bardziej spontaniczne z kumpelą, z którą znam się przez blog/instagrama. Łaziłam po opuszczonych miejscach i całkiem często bywałam nad morzem.
W sierpniu odwiedziłam miejsce na Kaszubach, gdzie kiedyś przez kilka lat jeździłam na wakacje. Sporo wspomnień wróciło. Wciąż robiłam zdjęcia, modelkom ale też swoje, makro i krajobrazom. Jeździłam dużo na rowerze i trochę na rolkach. Pojechałam na mini wakacje do Torunia i okolic. Wróciłam z tego tripu wyciszona i naładowana nową energią.
We wrześniu udało mi się ogarnąć w końcu zdjęcia sprzed roku z wakacji w Austrii i opublikowałam zaległą relację z tej podróży, co dało mi nieco spokoju i czułam, że mogę ruszyć dalej z innymi postami i zdjęciami. Mimo, że to "tylko wpis na blogu", to czułam się trochę źle, że tyle czasu zabiera mi ogarnięcie zdjęć i napisanie tekstu. Na szczęście cel osiągnięty. W tamtym miesiącu zrobiłam też pierwszą w życiu sesję akt/nagość zakryta i do teraz jestem z siebie niesamowicie dumna. Zupełnie nowe doświadczenie, które trochę otworzyło mi oczy na fotografię z innej strony niż dotychczas. Byłam na wystawie festiwalu W ramach Sopotu (nareszcie!). Bawiłam się w fotografię produktową. Wzięłam udział w warsztatach fotograficznych, które średnio miło wspominam, ale było minęło. Kolejne zmiany fryzury. Coraz krócej. Zrobiłam sesje dla par mojemu przyjacielowi i jego partnerowi. Następne super doświadczenie. Zdecydowanie chciałabym robić więcej takich zdjęć. Zobaczyłam się z moją przyjaciółką ze Śląska, z którą spędziłam super weekend i spełniłam swoje marzenie robiąc sobie tatuaż. W 2021 chciałabym zrobić kolejny.
Październik jest dla mnie miesiącem moich urodzin. Stuknęło mi 25 lat. Długo to przeżywałam, ale z czasem, nieco zmieniłam do tego nastawienie i aktualnie patrzę na to trochę inaczej. Zainwestowałam w nowy obiektyw do mojego Canona. Miesiąc wcześniej ogarnęłam w końcu lightrooma i moja praca ze zdjęciami weszła, że tak powiem, na inny level. Odwiedziłam kumpelę w Wejherowie. Byłam na protestach. Zrobiłam ostatnią sesję na 2020 rok, przed wzrostem zachorowań. Dla jednych to zrozumiałe, dla innych "nie ma co wariować". Jednak ja wolałam odpuścić. Skoro już tyle się broniłam przed wirusem, to pociągnę to dalej. Pod koniec miesiąca zawitałam znowu na fotelu fryzjerskim i raczej nie zamierzam póki co zapuszczać włosów. Zgarnęłam też książkę Marty Bijan z autografem podczas live w czasie Targów Książki online. Nieźle wtedy spamowałam i jak widać udało się.
Listopad zaczęłam od spaceru na pachołek. Byłam zaskoczona tym jak jakie jest piękne światło, liście są wciąż kolorowe i człowiek nie marźnie. W porównaniu do jesieni 2019, ta była dla mnie łaskawsza i zdecydowanie lepiej się czułam. Jeździłam do lasu. Robiłam zdjęcia. Piłam grzańca. Kupiłam piękny plakat inspirowany serialem ,,Nawiedzony dom na wzgórzu" i wsparłam niezależną artystkę. Zabrałam się też za kupowanie prezentów na Święta i dzięki temu wyrobiłam się z nimi na spokojnie. Wysłałam też odpowiednio wcześnie wszystkie paczki i każdy z moich bliskich mógł się cieszyć upominkami ode mnie.
W grudniu zrobiłam pierwszy raz grzane piwo i wyszło mi całkiem zacnie. Zdecydowanie zbyt często chodziłam do paczkomatu i kompletnie zbrzydła mi ta forma dostawy. Na szczęście załatwiłam wszelkie prezenty i moje spacery do tej maszyny się zakończyły. Byłam na wystawie fotograficznej w mojej okolicy, bo był zorganizowany mały, lokalny konkurs, w którym wzięłam udział i nic nie zdobyłam, ale moje zdjęcie zawisło na płocie wśród innych uczestników. I tak fajnie. Na Święta zrobiłam likier słony karmel, obejrzałam super bajkę Klaus, grałam w planszówki, czytałam, odpoczywałam i chodziłam po lesie pełnym śniegu. Na koniec roku byłam po raz 4 u fryzjera, mam chyba najkrótsze włosy, jakie miałam do tej pory i jestem umówiona na kolejne, jeszcze większe zmiany.
Tak w sporym skrócie wyglądał mój 2020 rok. Wiele zmian, dużo nowości, rozwoju. Drobnych rzeczy, które mają dla mnie spore znaczenie. Jak dla każdego i dla mnie był to ciężki i trudny rok. Zaczęłam go będąc w kiepskim stanie. Ogólnie okres końca licencjatu i magisterki mocno mnie poturbował, z czego zdaję sobie sprawę dopiero od pewnego czasu. Ale no, bywało bardzo źle. Teraz też nie było jakoś super. Brakowało mi bardzo wyjazdów i ładowania baterii, spotkań z ludźmi bez ograniczeń, wychodzenia samemu na miasto, czy to pójść na zdjęcia, czy posiedzieć z książką w kawiarni. Na ten moment, te wspomnienia wydają mi się strasznie odległe. Mimo, że jestem introwertykiem, to zamknięcie na taki czas i dla mnie jest niezłym wyzwaniem. Wiosną miałam sporo kiepskich momentów, przez co wylogowałam się z social mediów. Była to dla mnie spora nowość, bo od lat jestem aktywna czy to na instagramie, czy kiedyś na snapchacie i stało się to dla mnie codziennością. Ale ta przerwa, uświadomiła mi, że od czasu do czasu, warto wyjść z aplikacji i cieszyć się chwilą, otaczającym nas światem bez dzielenia się tym z innymi. Dużo marudziłam bliskim mi osobom i jak zaczęłam wychodzić na sesje i spotykać się z ludźmi, to było mi głupio, że jeszcze niedawno robiłam za taką męczydupę. Później doszłam do wniosku, że miałam prawo czuć się źle. Wiele osób też się pewnie tak męczyło, czy nadal męczy. Nie byłam jedynym takim przypadkiem. I też dzieliłam się tym tylko z najbliższymi mi osobami, a nie całym światem. Ale i tak podziwiam je, że wytrzymały ze mną.
Zamilkłam w kwestii pracy, tego co robię na co dzień. Nie uwieczniam już tak wielu momentów ze swojego życia. Nie każdy spacer czy wyprawa gdzieś, choćby też z aparatem, jest uwieczniana na story. Nikt, kto mnie nie zna w rzeczywistości, nie wie jaki jest mój status związku. I powiem Wam, że dobrze mi z tym. Kiedyś przeglądając w jakimś celu instastory, zorientowałam się, że niemal codziennie coś wrzucam. Byłam do tego przyzwyczajona, ale nie sądziłam, że serio tak codziennie żyje tym internetowym światem. Po części też dlatego zaczęłam robić sobie przerwy od social mediów. Raz na 2 tygodnie, innym razem kilka dni albo tydzień. I tak, jak teraz przeglądam ostatni rok, to widzę sporo przerw. Także nie wiem czy bym mogła być teraz influencerką, bo fajnie jest znikać kiedy się chce (oczywiście just kidding). Postaram się to przełożyć na następny rok. Może opublikuję jeszcze mniej zdjęć i będę miała więcej dziur w relacjach. Kto wie?
Odkryłam, że małymi krokami można osiągnąć niezłe sukcesy. Zaczęłam bardziej o siebie dbać i chyba mogę powiedzieć, że powoli zaczynam się lubić. Może to dla niektórych zaskoczenie, ale z moją samooceną bywa różnie. Przeczytałam 29 książek. Obejrzałam 29 filmów (zaliczam do nich też te dokumentalne albo jakieś krótkie animacje). Widziałam 14 seriali, które obejrzałam w całości. Zrobiłam 15 sesji. Prowadzę tego bloga już od ponad 5 lat. Zaczęłam zabiegi na moje ślady potrądzikowe i w sporym stopniu zmieniłam fryzurę. Powoli też wprowadzam zmiany do garderoby. Poznałam wiele super osób. Z częścią z nich mam kontakt do teraz. Staram się dbać o te znajomości i je doceniać. Do kilku osób napisałam też jako pierwsza i pokonałam tym w pewnym stopniu moją nieśmiałość. Odważyłam się w końcu zrobić tatuaż. Teraz już wiem "z czym to się je" i bardzo chcę mieć kolejne.
Bałam się przewidywanego kolejnego zamknięcia na jesień, bo ta pora roku zwiastuje mi ciężki okres. Stresuje mnie to, bo nie wiem na ile dam radę, a na ile będę już chodzić po ścianach. Na szczęście nie było aż tak źle. Trochę gorszych momentów, ale przeczekałam je. Zajęłam się sobą, swoimi sprawami, rozwojem. I było znośnie.
Tak jak przez wakacje robiłam bardzo dużo zdjęć modelkom i z kilka razy udało mi się wybrać z aparatem sam na sam, tak na jesień i zimę bardziej poszłam w moją kochaną fotografię makro i krajobrazu oraz trochę się pobawiłam w taką a'la produktową. Efekty po części możecie już oglądać na blogu lub instagramie. Cieszę się, że robienie zdjęć sprawia mi wciąż tak wiele frajdy, że uczę się nowych rzeczy, kombinuję, biorę udział w wyzwaniach i robię to, bo to lubię.
Mimo, że bywało i bywa ciężko, to czuję się lepiej i spokojniej niż rok temu. Wierzę, że ten okres zamknięcia i ograniczania życia minie. Że wrócimy do podróżowania bez stresu, do spotkań ze znajomymi na mieście, do funkcjonowania bez maseczek. Apropo tego ostatniego, to mimo, że sama nie jestem ich fanką i oczywiście najchętniej chodziłabym bez, to kompletnie nie rozumiem ludzi, którzy się bulwersują, że "muszą nosić kagańce". O ile serio nie mają sporych problemów z oddychaniem czy innych tego typu ze zdrowiem. No ale dziwne by było, gdyby wszyscy jednogłośnie się zgodzili na takie zmiany.
Kiedyś to minie. Chociaż myślę, że to też nie zajmie chwili. I wiem, że jeszcze nie raz i nie dwa będziemy mieli w związku z tym gorsze chwile. Jednak jesteśmy tylko ludźmi i to normalne. Sama staram się być dla siebie bardziej wyrozumiała, a nie myśleć "znowu Ci źle i marudzisz".
Wielką zagadką było dla mnie dotychczas to, że człowiek może być wspaniałym przyjacielem dla jednej osoby, a drugą bardzo zranić. Jak to działa, o czym świadczy. W tym roku dwie rzeczy uświadomiły mnie, że nikt nie jest tylko dobry albo tylko zły. Że ktoś może być świetnym przyjacielem/przyjaciółką, bratem/siostrą, partnerem/partnerką, znajomym, kolegą z pracy, etc., a jednocześnie skrzywdzi kogoś innego. Żaden z nas nie jest idealny, ani święty. Zmieniamy się, przechodzimy przez trudne etapy w życiu. Jedne osoby przychodzą do naszego życia i zostają na długo czy na stałe, inne robią chwilowe zamieszanie i znikają. Naturalna kolej rzeczy. Nie można być pewnym w 100 procentach żadnej znajomości, bo nie wiemy jak się potoczą nasze losy. Przez długi czas bardzo sobie plułam w brodę, że jestem kiepska w relacje międzyludzkie i w sumie wciąż nie twierdzę, że moje umiejętności się jakoś znacząco poprawiły. Jednak przestałam bawić się w psychologa i nie twierdzę, że każdego uratuję. Zaczęłam bardziej patrzeć na to jak się czuję, co myślę, niż sprawiać, żeby to inni czuli się dobrze. W końcu to my będziemy żyć ze sobą do końca. My sami spędzamy ze sobą większość czasu. Powinniśmy być dla siebie najlepszymi przyjaciółmi. Chciałabym do tego dążyć w 2021 roku.
W Nowym Roku chcę dalej podążać małymi krokami do celów. Wciąż o siebie dbać, rozwijać się, spełniać swoje marzenia. Jeśli tylko pandemia pozwoli, to wrócić do podróżowania. Uczyć się (w tym roku zrobiłam kurs online i zaczęłam trenować swoje umiejętności językowe). Robić znowu sesje i to tak w miarę regularnie. Dalej czytać książki i oglądać seriale. Dbać o ważne dla mnie osoby. Nadal wychodzić ze swojej strefy komfortu w sytuacjach, kiedy wiem, że czeka mnie coś dobrego. Poznać jeszcze lepiej samą siebie. Ćwiczyć odpuszczanie sobie, nie nakładanie presji i że można nie robić nic danego dnia i to jest też dobre. Może nauczyć się czegoś nowego, albo wrócić do jakiegoś dawnego hobby. Kto wie.
Życzę i sobie i Wam dużo zdrowia, więcej spokoju i stabilności. Uśmiechu, radości z małych rzeczy i w końcu powrotu (pewnie powolnego ale jednak) do normalności. Trzymajmy się i damy radę.
0 KOMENTARZE