Gdańskie Targi Książki
Prawie tydzień ciszy na blogu, a teraz dwa posty dzień po dniu. Szaleństwo! A tak serio, to po prostu ostatnio byłam dosyć zalatana i ciężko było znaleźć chwilę czasu, żeby coś tutaj naskrobać. Przez ten czas nazbierało się trochę rzeczy, o których chciałam tutaj napisać, także nie zdziwcie się jak w ciągu najbliższych dni pojawi się znowu coś nowego.
Dzisiaj przychodzę do Was z kolejną małą relacją. Pewnie już się domyślacie o co chodzi. Od piątku do dzisiejszego popołudnia trwają pierwsze w Gdańsku Targi Książki. O tym wydarzeniu dowiedziałam się jakoś na początku marca, można powiedzieć że zupełnie przez przypadek bo przeglądałam wydarzenia na facebook'u i przez to natknęłam się właśnie na to o Targach. Strasznie się ucieszyłam, bo nigdy wcześniej nie było czegoś w tym stylu w Trójmieście. Słyszałam o różnych innych miastach i strasznie zazdrościłam. Fakt, że np do Warszawy aż tak daleko nie mam, ale najczęściej daty średnio mi pasowały jeśli chodzi o podróżowanie. Dlatego nie mogłam się doczekać tego weekendu.
Targi odbywają się w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej. W piątek wejście było za darmo, w sobotę i niedzielę dzieci i seniorzy nic nie płacą, dla reszty wejściówki są za 5 zł. Stoisk było naprawdę sporo. Ludzi zresztą też. Wszędzie kręcili się dziennikarze i czasami trzeba było uważać, żeby nie wejść komuś w rozstawiony statyw.
Poza stoiskami przeróżnych wydawnictw, były też spotkania z autorami, wykłady, warsztaty dla najmłodszych. Ogólnie masa atrakcji (o których więcej przeczytacie na stronie, czyli tutaj). Niestety nie byłam na żadnym ze spotkań, także z tego relacji Wam nie zrobię.
Oczywiście nie mogłam wyjść z pustymi rękoma, ale też starałam się nie szaleć. Kupiłam w sumie 3 książki. Na dwie czaiłam się już od jakiegoś czasu, a o trzeciej trochę ostatnio słyszałam i przewijała mi się na różnych bookstagramach, więc stwierdziłam, że czemu by nie przeczytać.
Ta książka chodziła za mną już od grudnia. Na Targach kupiłam ją za 28 zł.
"Tego głosu dziecka, mówiącego o Zagładzie, nie da się już zapomnieć. Przejmująca powieść o odkrywaniu własnej tożsamości i mierzeniu się ze stratą.
Robert Rient – autor głośnego „Świadka” – powraca z niezwykłą powieścią.
„Duchy Jeremiego” to przejmująca narracja dwunastolatka, konfrontującego się z chorobą mamy i własnymi demonami. Nie było w polskiej prozie powieści, która mierząc się z tematem rodzinnych upiorów, wybrzmiewa głosem tak świeżym i przejmującym. „Duchy Jeremiego” to portret rodziny uwikłanej w historię Zagłady, ale przede wszystkim kameralna, intymna opowieść o nadwrażliwym chłopcu, doświadczającym jednego z najtrudniejszych momentów w życiu każdego człowieka – odchodzenia mamy. Literatura dowodząca pisarskiej dojrzałości i wrażliwości. Napisana niepokojącą, naiwną frazą, nad którą autor ma pełną kontrolę.
Powieść o duchach, które nie pozwalają zasnąć. O tym, że przeszłość jest zamieszkana i ma moc przywoływania zmarłych. O spotkaniu z przodkami i życiu, z którego znika pamięć oraz przyszłość. Pozbawiona fałszywych tonów, bolesna i zatrzymująca na długo historia, którą Robert Rient dowodzi, że jest jednym z najodważniejszych i najciekawszych pisarzy młodego pokolenia."
Czytałam sporo pozytywnych opinii na jej temat i już od jakiegoś czasu znajduje się na liście książek, które bardzo chcę przeczytać. Zapłaciłam za nią 25 zł.
"Wierzyła, że im więcej wypocisz na treningu, tym mniej wycierpisz w walce.
Wierzyła, że najlepszym sposobem, by uniknąć złamanego serca, jest udawać, że się go nie ma.
Wierzyła, że to, jak mówisz, jest często ważniejsze niż to, co masz do powiedzenia.
Wierzyła też w filmy akcji, trening siłowy, potęgę makijażu, ćwiczenie pamięci, równe prawa oraz to, że z filmików na YouTube można się nauczyć miliona rzeczy, których na próżno szukać w college’u.
Jule West Williams to wojowniczka, dziewczyna kameleon, zawsze gotowa do ataku.
Imogen Sokoloff to dziedziczka fortuny i zagubiona w życiu sierota. Co przyniesie przyjaźń tych dwóch tak różnych dziewczyn?
Nowa powieść autorki „Byliśmy łgarzami”. Kryminał psychologiczny pełny suspensu, intryg i nieczystych zagrywek. E. Lockhart stworzyła porywającą historię młodej kobiety, której diaboliczne umiejętności stały się przepustką do wygodnego życia."
Ostatnia książka, za którą dałam najwięcej, bo 30 zł. Jestem jej bardzo ciekawa.
"„Dziewczyny chcą się zabawić” to historia utraconego dzieciństwa i młodości.
Cztery przyjaciółki: Monika, Amelia, Iza i Paulina wchodzą w dorosłość w Łodzi, która jest na skraju upadku. Tak jak bohaterki uczą się życia, tak ich rodziny starają się przetrwać czas wielkich przemian. Łódzkie kobiety – włókniarki, farbiarki, tkaczki, urzędniczki i nauczycielki szukają tego, co w życiu jest najważniejsze. Chcą kochać i być kochane. Chcą szczęścia swoich rodzin, codziennego obiadu dla swoich dzieci i przyszłości, której nie trzeba się bać.
„Dziewczyny chcą się zabawić” to opowieść o dramatycznych wyborach końca lat osiemdziesiątych XX wieku, gdy Polska rodziła się na nowo, a wraz z nią dorastało pokolenie, niegotowe na nadchodzące zmiany.
To historia upadających fabryk i bezrobocia, wielkich możliwości i gwałtownych zmian politycznych. To historia wielkich marzeń i straszliwych rozczarowań. Szalonej namiętności i ponurej rzeczywistości. To opowieść o prawdziwym życiu, które przytrafiło się czterem dziewczynom w Łodzi."
Jak widać cenowo było różnie. Na jednej książce sporo zaoszczędziłam niż gdybym kupowała ją np. w empiku, ale u innej były to może z 2 zł różnicy (specjalnie sprawdziłam na ich stronie). Niektóre wydawnictwa miały też półki bądź koszyki z pozycjami za 10 lub 15 zł. Nie powiem, kusiło. Jednak albo zupełnie nie kojarzyłam tytułów, albo stwierdziłam, że nie będę czegoś kupować tylko dlatego, że jest tańsze.
Pierwszy raz byłam na takim wydarzeniu i trudno mi cokolwiek więcej powiedzieć czy jakoś porównać do innego miasta. Jak dla mnie było całkiem spoko. Tanie wejściówki, darmowa szatnia gdzie można było zostawić kurtkę, kawiarnia, do której nie zaglądałam, ale widziałam, że sporo osób się na nią skusiło, bardzo dużo wydawnictw (tak jak już wcześniej wspomniałam). Raj dla moli książkowych.
Mam nadzieję, że za rok też będą je organizowali i na pewno ponownie się na nie wybiorę!
Z samych targów jak widać nie mam w ogóle zdjęć. Głównie dlatego, że było naprawdę dużo ludzi i było mi jakoś trochę głupio chodzić z telefonem non stop w ręku. Poza tym byłam jedna skupiona na książkach i znalezieniu tych, które mnie najbardziej interesują. Także oczy latały mi tak trochę w koło głowy, haha.
Jednak korzystając z okazji, że Targi odbywały się w Gdańsku Głównym, a pogoda była piękna (chociaż mróz nieźle dawał się we znaki) to porobiłam trochę zdjęć Starówki.
1 KOMENTARZE
Widziałam wczoraj "Kłamczuchę" w empiku i skojarzyła mi się z lekturą szkolną. U nas w Szczecinie jakoś z końcem minionego roku były targi książki używanej, tzn. prywatne osoby mogły za zamówić sobie stolik/miejsce do handlu i przyjść ze swoimi książkami, którymi mogły się wymieniać lub je zwyczajnie sprzedawać. Nie byłam, ale nie żałuję, bo widziałam, że w sporej mierze ludzie wykorzystali to do sprzedania książek starych i niepotrzebnych już nikomu - szkolne podręczniki, słowniki, umierające poradniki czy książki kucharskie. A to raczej nie w kręgu moich zainteresowań.
OdpowiedzUsuń